środa, 8 lipca 2009

drgnęło...

Kilka tygodni ciszy... niedziałania... wirowania wokół zupełnie innych spraw. Temat budowy jakby przycichł w rozmowach rodzinnych. Tylko w głowie na przemykały myśli zniecierpliwienia. Przychodziły kolejne numery muratora, gazetek obi i castoramy i nic się nie działo... w końcu, w piątek niespodziewanie zmaterializowało się nam pozwolenie na budowę - jeden papierek a jak potrafi zamieszać w głowie:) Władcy pieczątek zgodzili się na wszystkie nawet kontrowersyjne pomysły :) Pan Wiktor mówi, że ruszamy ze wszystkim 15 lipca! Wtedy dopiero zacznie się bałagan!!! Już się denerwuję na myśl o tym, że będę musiała spakować całą przepastną szafę do worów- Ci którzy widzieli, co tam jest wiedzą o jak potężny wysiłek chodzi:D no i jeszcze taki mały detal... kredycik... ale damy radę:D

niedziela, 7 czerwca 2009

garaż w gruzach


We środę realnych kształtów zaczęły nabierać nasze zmagania z budową. Do tej pory wszystko było tylko w obrębie jednej kartki papieru, sześciu kartek papieru, teczki papieru, całej sterty papieru!!! Ale realności to w sobie nie miało zbyt wiele. Wcześnie rano przyszło dwóch panów do wyburzania.

A teraz uwaga, zagadka - co różni pana od wyburzania od zwykłego pana? odpowiedź : absolutnie nic!

Goście byli profesjonalistami w swej dziedzinie - zero młotków, ani pół kilofa, ani śladu młota pneumatycznego! ful profeszional! Poranny zamęt sprzętowo pogodowy wpasował się we w miarę uporządkowany tryb pracy. Garaż, którego wyburzenie stało się celem na ten tydzień, stopniowo topniał, pustak po pustaku, ściana po ścianie, aż naszym oczom ukazał się widok smutny i wesoły zarazem. Smutny- bo pamiętamy jeszcze jak tata z dziadkiem stawiali ten przybytek, i że niemało pracy i nerwów w to włożyli. A wesoły dlatego, że nie przypuszczaliśmy, że jednocienkolowy garaż, bez miejsca na kucyka, zajmował aż tyle miejsca! Tak więc od soboty jesteśmy ubożsi o garaż... świetnie!



<< na fotce prawdziwi profesjonaliści na miejscu przecudnej urody i niezwykłej pojemności garażu

na początek

Tak nasza hacjenda wyglądała jeszcze w kwietniu. Dorodny, amerykański, a jakże, siding - niemal symbol dostatku w nie tak dawno przeszłych latach 90'. Obok garaż na cienkola. Chodniczki, trawniczki, dupeczki... W środku standardzik- 3 pokoje, kuchnia, łazienka, korytarz - co daje w sumie jakieś 60 m powierzchni, na której trzeba było pomieścić, meble, dywany, marzenia i pasje 4 osób. Kompromisy na takiej powierzchni muszą zachodzić nader często i niezwykle skutecznie w trybie natychmiastowym. Na przestrzeń nie starczyło bowiem miejsca. Cisza też nie dostała zezwolenia na wstęp szczególnie rano, kiedy cały dom pulsuje w rytm voxowych hiciorów sprzed 3 dekad. Ma to swoje plusy - przynajmniej Roman Czejarek nie ominie żadnego pomieszczenia przy pobudce. Boazeria na ścianach, deski na podłodze, milion dywaników nielotów. Duże wspólne szafy. Kwiatki stłoczone na przykrótkawych parapetach - dają wrażenie równikowych chaszczy - Tylko, co powie Jadzia, jak wyskoczę na nie z maczetą torując drogę światłu do reszty pokoju. Spytajcie Jadzi - Jadzia wam doradzi! Ogólnie, nie mieszka się źle. ba! nawet wyśmienicie, jeśli bierzemy pod uwagę pokaźny ogród - wybieg spacerowy dla naszych szanownych kur i Frodzisława. Świetną lokalizację - centrum to to nie jest, ale za to tu jeszcze dochodzą publiczne środki transportu i nie jeździ obwoźny sklep.
Ale nastał czas przełomu, kiedy duchota ludzka przeszła swoje granice. Czas najwyższy, żeby zrobić trochę więcej miejsca i trochę mniej myśleć o tym, kiedy wstać, żeby łazienka była wolna. Czas coś dobudować-przebudować-rozbudować-zabudować-obudować...!!! let's start this blog :)